W sobotę zaliczyłyśmy pierwszą "choinkę". Wykończona byłam tylko ja. Weronika zniosła to wszystko wyśmienicie. A przede wszystkim, mimo tylu atrakcji i pokus, była niebiańsko grzeczna. Pilnowała się. Może to dlatego, że dystansowała ją Pani w przebraniu renifera, a jak się ostatnio okazało, nasze dziecko takich przebierańców nie lubi.
Ilość paluszków, żelków i czipsów przytłaczała na każdym kroku. Na szczęście obyło się bez szaleństw. Przy drugim, żelku powiedziała, że to niedobre i temat został zakończony.
Z pełną świadomością nie uczestniczyła w zbiorowym przedstawianiu talentów. Odmówiła przyjęcia prezentu i w ogóle jakiegokolwiek spotkania z Mikołajem. W tym czasie siedziała w kulkach (!!!) i co jakiś czas przybiegała do mnie, powtarzając z bananem na twarzy: Mama, jest supcio :)
Jako, że faza na farby trwa nadal, to do malowania nie trzeba było jej namawiać
Było też pierwsze wspólne pieczenie i dekorowanie pierniczków
Było też miejsce, które kusiło... bardzo. Niestety dla dwulatki dostępne tylko na odległość.
Na szczęście farby i prace plastyczne mogły wynagrodzić wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz