niedziela, 17 października 2010

O WERONKOWYM (NIE)JEDZENIU SŁÓW KILKA

Beznadziejność ostatnich kilku dni skłoniła mnie do napisania tego posta. Dla potomności. A przynajmniej dla jednej potomnej, żeby miała świadomość co Matka przeżywała. U nas z jedzeniem bywało różnie. Na początku jadła za mało, później jadła za dużo, był moment że jadła w sam raz, a teraz nie chce jeść praktycznie wcale, tzn. w dzień nie chce, a w nocy potrafi 2 razy obudzić się na mleko!
Staram się trzymać zasady - nie zmuszamy Weronixa do jedzenia. Nie chce to niech nie je - jej sprawa. Zasada w teorii jest słuszna i wspaniała. Gorzej z praktyką.
Oddzielnego omówienia wymaga stan, w jakim Matka się znajduje, gdy na przygotowane jedzenie Weronix kręci głową we wszystkie strony i ze słodkim uśmiechem powtarza: nie, nieee, nie. Ewentualnie wypluwa wszystko, rozkłada na czynniki pierwsze na stole lub od razu wyrzuca na podłogę. Żeby nikt nie zarzucił mi, że nie próbowałam, że się nie starałam:
- obiadek: ze słoiczka lub z garnka - taki jak rodzice. 
- siedzenie przy stole: w krzesełku lub na dużym krześle lub na kolanach
- jedzenie pokrojone na kawałeczki lub podane w całości
- sposób podawania: podane łyżeczką lub widelcem, jedzenie palcami
I co? To za mało?
A tak się cieszyłam, że jak Weronix skończy roczek, to już będzie mogła normalnie z nami zjeść. A tu guzik! Nic nie chce jeść. Tylko to mleko, mleko i mleko.
Jeszcze całkiem niedawno mieliśmy pewne niezawodne i ulubione posiłki, na które mogliśmy liczyć, np. jogurty, pomidorówkę. Teraz i to jest absolutnie beee! O przemycaniu czegokolwiek raczej nie ma mowy, bo trudno byłoby mi podać np. mięso w chrupku czy w bananie:)
Są pewne babcine szkoły karmienia niejadków ("za mamusię", "za tatusia", "za babunię", "za dziadziusia"), ale ja staram się takich metod nie stosować. No dziś mogę powiedzieć, że starałam się, bo niestety, ale wieczorem biegałam z miseczką kaszki po całym domu i "karmiłam". Efekt? Miska kaszki zjedzona. Wstydzę się tego. Bardzo. Pocieszam się jednak, że nie sadzam przed telewizorem w nadziei, że skupiona na bajce bezmyślnie cokolwiek zje . Nie straszę "dziadem", "babą jagą", "panem" lub "czarną wołgą" itp.
Mądrzy ludzie w mądrych książkach twierdzą, że "w tym wieku ten typ tak ma" i że nie ma się co przejmować, bo przyjdzie jeszcze czas kiedy dziecko będzie ładnie i spokojnie jadło. Dobrze powiedziane, tylko kiedy??? Matka czyta i chwilowo się uspokaja, ale oprócz tych teorii usprawiedliwiających ma też wyrzuty sumienia, że dieta dziecka nie jest wystarczająco dobra i urozmaicona. I zachodzi w głowę. I rozmyśla. Bo niby jak jej podać jednego dnia wystarczająco dużo mleka, warzyw i owoców, a jeszcze ryby, mięso i węglowodany? Maaasaaakraaa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz